Tego dnia było bardzo ciepło. Byłam uwiązana do słupka obok karczmy i piłam wodę. Rozmawiałam też z inną klaczą i ogierem:
-Ale dzisiaj gorąco... Upał nie do zniesienia...- narzekała Cari
-Eee, tam nie narzekaj.- powiedział Stuart
Nagle na teren miasteczka ejechały osoby z zakrytymi twarzami. Zaczeliśmy rżyć i stukać kopytami. Mój właściciel wybiegł z karczmy i kilka innych facetów za nim. Gdy zauważył że najeźcy podpalają chaty, odciął mi linkę i powiedział:
-Uważaj na siebię, Arizonno.- I mnie przytulił- Mam nadzieję że znajdziesz swój dom.
Wybiegłam za teren miasteczka. On obserwował mie cały czas. Jeszcze na porzegnanie stanęłam dęba za tle zachodzącego słońca, by mnie kojarzył jako wspaniałą klacz. Słyszałam strzały, huki i widziałam płonące miasto. Niegdy, ale to przenigdy nie była sama w dziczy. Bałam się. Było już ciemno. Bardzo chciałam aby zaświeciło słońce... Co to?! Zaświeciło słońce! Czy to cud czy ja jestem jakaś magiczna? LoL
Przechodziłam akurat wtedy przez piękną zieloną dolinę. Dotarłam do pięknego lasu. Położyłam się na suchych liściach. Jak tak leżałam to pomyślałam: "Hmm... Sama nie dam rady tu żyć, potrzebuję kogoś do towarzystwa. Wiem! Założę stado! Każdego kogo napotkam przyjmę! A to stado będzie się nazywać... Stadem Z Dzikiej Doliny..." I wtedy zasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz